Logo zrobię sobie

3 PROPOZYCJE DEKORACJI ŚWIĄTECZNYCH W NATURALNYCH KOLORACH I SPOSÓB NA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA.

Chyba, na początku muszę się trochę wytłumaczyć… może nie tyle siebie, co swoją długą nieobecność. Mam nadzieję, że Ci, którzy tu zaglądają nie zniechęcili się zupełnie i jeszcze czasem wstąpią w poszukiwaniu czegoś nowego. Wytłumaczenie niestety mam zupełnie banalne – brak czasu. Nie uważam oczywiście, żebym go miała mniej niż inni, ale aktualnie przez kilka ostatnich miesięcy musiałam i chciałam go przeznaczyć na inne czynności, bo  one aktualnie stały się dla mnie priorytetem. Były to sprawy zawodowe, więc wciąż projektowanie, choć nie ukrywam, że dużo mniej przyjemne niż to, którym się zajmuję „po godzinach”. Jednak w tym miejscu nie piszę o tym, czym zajmuję się zawodowo, tylko opowiadam o tym, co robię w wolnym czasie, a o taki w niektórych okresach jest bardzo trudno, nawet przy najlepszej organizacji.
Ale dosyć narzekania i do roboty…
W sklepach panuje zakupowe szaleństwo, na ulicach migają miliony światełek, a w sieci można oszaleć (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) od nadmiaru inspiracji na świąteczne ozdoby i tworzenie świątecznego klimatu. Wszędzie jest tyle pięknych przedmiotów, że w zasadzie nie miałabym większego problemu z wydaniem fortuny na to, aby nasz dom również otulił się tym świątecznym puchem :). Ale… to już chyba zaczyna być taką naszą trochę rodzinną tradycją, że co roku przed świętami w naszym domu powstają własnoręcznie wykonane świąteczne dekoracje. Piszę „trochę rodzinną”, bo w zasadzie uczestniczy w niej damska część naszej rodziny, a ściślej mówiąc ja i moja najmłodsza córka. Ma to kilka zalet, ale w moim odczuciu najważniejszą z nich jest ta, że jest to wspaniała okazja do spędzenia razem czasu w kreatywny sposób. Oczywiście wymaga to wykreślenia z przedświątecznej listy „to do” pewnych rzeczy, żeby w to miejsce wstawić zadanie „robienie ozdób świątecznych, ale chyba nikt nie będzie kłócił się ze mną w temacie co ważniejsze: spędzony czas z dzieckiem czy umycie kolejnego okna, bo odpowiedź wydaje sie oczywista :). I tak wydaje mi się, że nasze dzieci zbyt często słyszą od nas: „ok, ale teraz pracuję, zrobimy to później” a, co gorsze, to później często nie nadchodzi :(. Dlatego w tym roku wyjątkowo pilnowałam tego, żeby mimo natłoku pracy i spraw bieżących, wygospodarować spokojny czas na wspólne robienie świątecznych ozdób i pieczenie pierników. Z piernikami oczywiście sprawa nie jest łatwa, nie z pieczeniem, ale z dotrwaniem ich do świąt… Już teraz chyba wiem dlaczego w poprzednich latach robiliśmy je na ostatnią chwilę :).
Przy robieniu świątecznych ozdób mamy jedną zasadę. Wykorzystujemy to co mamy w domu. Nie latam po sklepach, nie szukam materiałów, dodatków, półproduktów. Nie ukrywam, że mam o tyle ułatwioną sprawę, że ponieważ jestem zbieraczem tzw. „przydasie”, to zawsze znajduję coś, co jest mi właśnie potrzebne. Do tego zaraziłam tym chyba resztę swojej rodziny. Ale uwaga: „nie kopiować, jeśli nie ma się na to odpowiedniego miejsca w domu.” 🙂 Czasem bywa to zgubny nałóg, bo rzeczywiście wymaga miejsca, np. w garażu lub na stryszku, i bardzo łatwo przejść do stanu, który można zaliczyć do jednostki chorobowej (pamiętam, że były kiedyś takie programy w tv) :).
Dla wyjaśnienia: Ja również, zarówno w pracy zawodowej, jak i w tym co robię hobbistycznie, korzystam z inspiracji. Uważam, że jest to ważny etap twórczego procesu, szukanie tego co się nam  podoba, co czujemy, że jest trochę nasze, lub jest aktualnie interesujące dla innych. Ale oczywiście dalej nie chodzi o kopiowanie tego, co znajdziemy w 1 do 1, tylko samo zainspirowanie się i zrobienie tego „po swojemu”. Dlatego uprzedzam, że to co pokazuję nie jest niczym odkrywczym :). To proste (choć nie ukrywam, że w tym przypadku nieco czasochłonne) sposoby na zrobienie sobie świątecznych dekoracji przy pomocy własnych rąk, lub rąk własnych dzieci 🙂
W tym roku królują u nas kolory natury. W zasadzie sama nigdy nie byłam kolorowa, więc nic nowego :). Wszystko oczywiście zrobione z tego, co znalazło się w wielu zakamarkach mojej domowej pracowni.
W zeszłym roku, podczas wyjazdu z okazji ferii, uprzątnęliśmy plażę ze wszystkich patyczków wyrzuconych przez morze. Dlatego pierwsze świąteczne choinki powstały właśnie z nich 🙂 Oczywiście zatęskniłam za drucikiem, więc była okazja na wykorzystanie go. Świetnie usztywnia całą konstrukcję. Dla tych, którzy chcieliby też go wykorzystać do swojej choinki, przypomnę tylko, że okulary ochronne są bardzo wskazane przy pracy z drutem stalowym :).

Po tych drobnych działaniach przyszedł czas na przygotowanie się do szkolnego festynu, dzięki czemu powstał między innymi świąteczny aniołek i dzwonek. Dzwonek w całości zrobiony przez córkę 🙂 (ja tylko zszyłam).

Maszyna stała już na biurku w pracowni. Niestety moja staruszka poszła do regulacji, ale z pomocą przyszła maszyna koleżanki. Dziękuję Olu! 🙂 Dzięki czemu powstała dekoracja, która pochłonęła nieco więcej czasu niż przewidywałam, ale warto było, bo na tyle spodobała się córce, że w tym roku ozdobi właśnie jej pokój :).
Muszę tu wyjaśnić, że nie jestem krawcową i oczywiście moje szycie pozostawia wiele do życzenia. Ale przecież nie chodzi o perfekcję tylko dobrą zabawę. Inspiracja był szkic łosia, który przeniosłam na materiał.
Do tej dekoracji wykorzystałam:

  • kawałki materiałów (znalezione dawno temu wśród babcinych ścinków)
  • stara poduszka
  • sznurek (pozostałości po makramach)
  • nici
  • patyk (długo stał oparty o ścianę w pracowni i wreszcie się doczekał swojej odsłony 🙂 )

A efekt moich zmagań z maszyną wygląda tak:

Wydaje mi się, że to idealna dekoracja do dziecięcego pokoju i świetna zabawa dla każdego, kto lubi szyć.

W pracowni zalegały mi jeszcze od ponad roku dwa wiklinowe wieńce, które zrobiłam sobie na warsztatach wikliniarskich. W internecie można znaleźć tysiące pięknych dekoracji takich wieńców. Moja jest nieco minimalistyczna, ale może być zabawnym prezentem dla męża. Nie, żeby mu zaraz sugerować, że jest rogaczem… zawsze można powiedzieć, że to jest jego myśliwskie trofeum :).

W salonie na ścianie zawiśnie choinka. Oczywiście poza naturalnym drzewkiem przystrojonym w ozdoby zrobione przez nas w ostatnich latach.
Do zrobienia jej wykorzystałam:

  • brzozową gałązkę znalezioną w lesie podczas wiosennych spacerów
  • kordonek (jeszcze po babci 🙂 )
  • zieloną włóczkę, której kolor bardzo mi się podobał, ale do tej pory nie miałam pomysłu na jej wykorzystanie.
  • czarne koraliki ze starego naszyjnika

Nawet jeśli brakuje nam czasu, takie działania są świetną alternatywą dla biegania po sklepach w poszukiwaniu świątecznych dekoracji. I zapewniam, że satysfakcja ze zrobienia sobie czegoś własnymi rękami jest o niebo większa niż ze znalezienia w sklepie najpiękniejszej dekoracji.

A jak u Was wyglądają przygotowania do Świąt ?
Zaczynacie na początku grudnia, czy raczej na ostatnią chwilę? A może jesteście jeszcze bardziej zapobiegawczy i prezenty macie już poukrywane w całym domu od pół roku? 🙂
Wiem, że jest taka świetna metoda, aby kupowanie lub oczywiście własnoręczne robienie prezentów zaczynać zaraz po świętach! To nie jest żart! 🙂 Oczywiście nie chodzi tu o zrobienie prezentu z okazji Świąt, które właśnie minęły, tylko o kolejną Wigilię. A w zasadzie można ją zastosować do wszelkiego rodzaju okazji, w których chcemy kogoś obdarować miłym upominkiem.
Mamy wtedy cały rok na spokojne wsłuchanie się w potrzeby i pragnienia bliskich nam osób. Dzięki temu zdecydowanie zwiększają się nasze szanse na zrobienie właśnie tego wymarzonego prezentu. Nawet jeśli wymaga on większych nakładów finansowych albo poświęcenia większej ilości czasu na samodzielne przygotowanie go, to i tak przecież o wiele łatwiej jest nam uzbierać większą kwotę na przestrzeni kilku miesięcy, niż w okresie przedświątecznym, w którym wydatków wszelkiego rodzaju jest najwięcej. A do tego, no nie oszukujmy się, w tym czasie też i naszych zachcianek przybywa :). Nie wspomnę już o czasie, który w okresie przedświątecznym jest towarem deficytowym, więc znalezienie go w celu spokojnego przygotowania własnoręcznego prezentu raczej graniczy z cudem. Ta metoda wydaje mi się fajna i warta zastosowania również dlatego, że mamy szansę naprawdę spokojnie przemyśleć każdy prezent, zamiast w ostatniej  chwili, na godzinę przed wyjściem na świąteczna kolację, w wielkiej panice biegać po galerii w celu kupienia czegokolwiek, co pasuje do Starszego Pana. Bo przecież wujek Stefan nie może jako jedyny nie dostać prezentu! 🙂
No i do tego wszystkiego mamy jeszcze jeden bonus… czas na zapakowanie prezentu! Sprawa wydaje się banalna: owinąć papierem, przewiązać kokardę i gotowe. Albo jeszcze szybciej – kupić torbę prezentową i przed wyjściem wrzucić do niej podarunek. Ale czy dostaliście kiedyś prezent, który był zapakowany w serce? Oczywiście nie mam na myśli opakowania w kształcie serca, ale takie własnoręcznie zrobione, dopieszczone, wygłaskane… Takie, że czujesz, że to co jest w środku nie ma już tak wielkiego znaczenia, bo wiesz, że osoba, która Cię obdarowała zrobiła to z miłością, poświęciła czas, włożyła w to pracę i uczucia. A właśnie w ten sposób zyskujemy czas na pakowanie nie martwiąc się, że za chwilę przyłapie nas na tym nasze najmłodsze dziecko! No bo jak się wtedy z tego wytłumaczysz?
W każdym razie ja w przyszłym roku planuję wdrożyć taką metodę na Świętego Mikołaja w życie i sprawdzić jakie przyniesie efekty.
A może ktoś jeszcze tutaj podzieli się swoim własnym sposobem radzenia sobie z takimi wyzwaniami? Dla mnie każda porada jest mile widziana 🙂

Życzę wszystkim pięknych, spokojnych i może trochę kreatywnych 🙂 Świąt!



do góry